czwartek, 28 października 2010

Strachy na lachy

31 października Amerykanie obchodzą Halloween. Jest to jedno z największych i najbardziej lubianych za oceanem świąt. Hucznym obchodom towarzyszą maskarady, bale, zbieranie przez dzieci słodyczy i niewybredne żarty na pograniczu dobrego smaku.
Ale Halloween to również piękne jesienne dekoracje i okazja do wydania tematycznego przyjęcia. I właśnie w taki sposób postanowiłam zaczerpnąć z amerykańskiej tradycji. Za tydzień, 5.11 wydajemy "starszne" przyjęcie. Nie będzie przebierańców, ale dekoracje domu i stosowne menu.

Po inspirację udałam się na stronę Marthy Stewart, która jest, moim zdaniem, królową Halloween. Spójrzcie, co znalazłam...





Zdjęcia: marthastewart.com


Planowane menu to: krakersy i paluchy chlebowe z krwistym dipem z pomidorów oraz spleśniałym dipem serowym. Do tego zupa z dyni, a na główne danie podamy upiornie czarny makaron (z atramentem kałamarnicy) z owocami morza. Deseru jeszcze nie opracowałam. Zaprosiliśmy sporo gości i również moja Siostra zapowiedziała, że przyjedzie z Poznania. Bardzo się cieszę. I oczywiście zrelacjonuję przygotowania i przyjęcie na blogu. Mam nadzieję, że będzie upiornie...

wtorek, 26 października 2010

Udka kurczaka z cytryną

Kurczaka jem bardzo rzadko. Mięso, które można kupić w hipermarketach i większości sklepów mięsnych pochodzi z ferm, gdzie kurczaki hodowane są w skandalicznych i niehumanitarnych warunkach oraz pasione są hormonami. Takie mięso bardzo szkodzi zdrowiu, prowadzi do uczuleń i alergii.
Ale kura lub kurczak, który wiódł szczęśliwe życie, jadł zdrową paszę, przebywał na powietrzu - to zupełnie inna historia. Takie właśnie dwa kurczaki przywiozłam z ostatniej wizyty w Łodzi. Mama kupiła je dla mnie na targowisku. Teraz, poporcjowane czekają na swoją kolej w zamrażalniku. Dzisiaj postanowiłam przygotować udka kurczaka, a żeby delektowac się smakiem ekologicznego mięsa, zdecydowałam tylko lekko je przyprawić, by wydobyć wspaniały smak.

Potrzebować będziemy:

2 udka kurczaka
cytrynę
4 ząbki czosnku, nieobrane
tymianek
majeranek
pieprz, sól
oliwa z oliwek

Kurczaka osuszamy papierowym ręcznikiem (po rozmrożeniu lub myciu swieżego jest wilgotny i powodowałby pryskanie tłuszczu na patelni). Mięso doprawiamy solą, pieprzem, posypujemy majerankiem i tymiankiem.



Na patelni rozgrzewamy kilka łyżek oliwy z oliwek i obsmażamy udka na dużym ogniu z obu stron. Kiedy mięso się zrumieni, wyciskamy na nie sok z połowy cytryny i zestawiamy patelnię z ognia. Teraz wrzucamy na patelnię lekko zgniecione ząbki czosnku (przyłóżcie duży nóć płaską stroną do każdego ząbka i uderzcie lekko dłonią) razem z łupinkami oraz drugą połówkę cytryny. Dorzucamy kilka gałązek tymianku, skrapiamy oliwą z oliwek i doprawiamy szczyptą soli.Całość przykrywamy folią aluminiową i wstawiamy do piekarnika rozgrzanego do 185 stopni na 20 minut. Pod folią aromaty przypraw, czosnku i cytryny przenikną do mięsa.
W tym czasie przygotowujemy dodatki: ryż lub ziemniaki, warzywa, sałatę. Co kto lubi.
Po 20 minutach zdejmujemy folię i pieczemy mięso jeszcze przez 10 minut. Powstałym podczas pieczenia sosem można polać ziemniaki lub ryż. Jesli ktoś nie przejmuje się kaloriami.

Doprawione udka rumienią się na patelni.


Przed wstawieniem do piekarnika.


Mój obiad.

Uwaga! Jesli masz patenię z plastikowymi elementami, po podsmażeniu kurczaka musisz przenieść mięso do brytfanny lub naczynia żarodopornego. W wysokiej temperaturze piekarnika plastik zacząłby się topić i wydzielać szkodliwe opary.

Jutrzejszy lunch dla P.

Gąski, gąski... na talerz!

Niedawno, przeglądając kulinarne strony internetowe, dowiedziałam się o akcji Gęsina na św. Marcina, zainicjowanej przez Urząd Marszałkowski Województwa Kujawsko-Pomorskiego. Jest to już druga edycja festiwalu, promującego odnowienie tradycji spożywania gęsiny.


Polacy hodowali gęsi i delektowali się ich smacznym mięsem już w XVII wieku. W XIX wieku na warszawskiej giełdzie towarowej sprzedawano rocznie ponad 3,5 miliona gęsi, które cieszyły podniebienia smakoszy w wielu zakątkach kontynentu. Także obecnie nasz kraj jest ich największym europejskim producentem. Polska gęś jest ceniona między innymi na rynku niemieckim, gdzie eksportujemy co roku 18-20 tysięcy ton gęsich tuszek. Niestety - choć gęsina jest nie tylko wyśmienita, ale także zdrowa – sami jemy jej bardzo niewiele, zaledwie 700 ton rocznie. Ale to powinno się wkrótce zmienić.
Czytamy na stronie kujawsko-pomorskie.pl . Z tego właśnie województwa, pochodzą najlepsze gęsi w Europie, a to za sprawą wieloletnich tradycji hodowlanych i czołowej polskiej placówce badawczo-hodowlanej. Partnerem akcji jest Slow Food Polska oraz wiele restauracji na terenie całego kraju, które z okazji tego już dorocznego święta, oferują specjalne menu gęsich przysmaków.

A teraz najważniejsze. Dzięki akcji, każda osoba może kupić wspaniałą, oskubaną i oczyszczoną gęś kołudzką, czyli tzw. białą owsianą. Organizatorzy uruchomili specjalny telefon, przy którym dyżurują osoby przyjmujące zamówienia na gęsi.


Zdjęcie i logo pochodzą ze strony kujawsko-pomorskie.pl

Zamówienia bedzie można odbierać podczas listopadowych festynów i akcji promocyjnych w: Toruniu, Bydgoszczy, Włocławku, Rypinie, Krakowie, Warszawie i Trójmieście. Cena kilograma to 19zł, a gąski ważą około 4 kg. Więcej informacji znajdziecie na http://www.gesina.pl/

Ja swoje zamówienie złożyłam dzisiaj. Nie jest łatwo dodzwonić się na gęsią infolinię, bo akcja cieszy się ogromnym zainteresowaniem. Teraz pozostaje mi tylko poszukać dobrych przepisów na dania z gęsi.

środa, 20 października 2010

Tagliatelle alfredo z dodatkiem

Sycący makaron z gęstym sosem to idealne danie na jesień i zimę. Latem wybieram lżejsze wersje, ale kiedy robi się zimno, preferencje kulinarne trochę się zmieniają.

Sos alfredo należy, obok pomodoro, carbonara, bolognese i pesto, do najbardziej klasycznych włoskich wersji makaronu. Do sporządzenia tego dania potrzeba niewiele składników, ale, jak to bywa w przypadku minimalistycznych przepisów, składniki te muszą być dobrej jakości.

Potrzebować będziemy:
250g makaronu tagiatelle (z mąki durum, bez jaj)
80g masła
300g śmietany (18%)
2/3 kubka startego parmezanu
duża garść drobno posiekanej pietruszki
sól


W dużym garnku zagotowujemy osoloną wodę. Wrzucamy makaron i gotujemy al dente (zawsze gotuję minutę krócej niż podane jest na opakowaniu lub wybieram najkrótszy czas, jeśli podano przedział czasowy). W tym czasie przygotowujemy wszystkie składniki: trzemy ser, kroimy pietruszkę, wyjmujemy z lodowki masło i śmietanę. Będą potrzebne pod reką, ponieważ sos robi się błyskawicznie.
Kiedy makaron się ugotuje, odcedzamy go i wrzucamy spowrotem do garnka. Odstawiamy na bok. Na patelni roztapiamy na średnim ogniu masło. I teraz bardzo szybko: na masło wrzucamy parmezan i wlewamy śmietanę. Energicznie mieszamy, aby ser nie przywarł i rozpuścił się w sosie. Zagotowujemy i zmniejszamy płomień/rozgrzanie palnika. Gotujemy jeszcze chwilę, az sos zgęstnieje (2-3 minuty). Smakujemy i doprawiamy solą. Dodajemy pietruszkę, mieszamy i wlewamy sos do garnka z makaronem. Mieszamy delikatnie. Makaron powinien być pokryty, oblepiony sosem, a nie pływać w nim.

To klasyczny alfredo. Ja do swojego obiadu dodałam jeszcze garść ugotowanego i obranego bobu, który kupuję mrożony i gotuję 10 minut wbrew temu, co producenci podają na opakowaniu. 15 czy 20 minut to stanowczo za dużo. Bób jest wtedy zupełnie rozgotowany.




Podane ilości wystarczą dla 2-3 osób. Danie jest bardzo smaczne i bardzo sycące. Smacznego!

wtorek, 19 października 2010

Dla każdego coś miłego

Od ponad tygodnia jestem przeziębiona i prawie nie wychodzę z domu. Drobne domowe zakupy zlecam P. Wczoraj o mało nie pękłam ze śmiechu, kiedy wrócił wieczorem z pracy z zakupami. Spójrzcie, jakie chleby kupił! Jeden dla siebie, a drugi dla mnie.

sobota, 16 października 2010

Tajska niedziela

Zimna, październikowa sobota. Wiatr wzbija opadłe na chodniki liście. Ludzie spacerują tylko po słonecznej stronie ulicy, w cieniu za zimno. W taki dzień najchętniej jemy coś rozgrzewającego, pożywnego i, oczywiście, pysznego. 
Nogi chyba same zaprowadziły nas do Sunanty, tajskiej restauracji w Warszawie na ul. Kruczej 16/22. To jeden z moich ulubionych lokali w mieście. Doskonałe dania, ceny rozsądne, dobra obsługa.




Zawsze walczę ze sobą, żeby próbować innych potraw, ale pad thai z owocami morza jest w Sunancie po prostu genialny! Więc zawsze kończy się na pad thaiu... Na przystawkę wzięliśmy rozgrzewające zupy: z mleka kokosowego i krewetek oraz rosół z pierożkami won ton. Na drugie danie P. zamówił ryż z trzema rodzajami mięsa i krewetką. Wszystko, jak zawsze, bardzo nam smakowało.
Rachunek wraz z napojami wyniósł 130 zł, a więc całkiem rozsądnie jak za tak pyszny, dwudaniowy obiad. Polecam Sunantę o każdej porze roku.






Zdjęcia nie oddają smaku dań i ich zapachu. To chyba wina fotografa... czyli moja.

poniedziałek, 11 października 2010

Staropolskie smaki

W minioną niedzielę odwiedzili nas przyjaciele z Białegostoku. Spędziliśmy bardzo miło czas, a po ich wizycie został nam w lodówce wspaniały prezent: zestaw tradycyjnych wędlin z firmy Lech. Ten białostocki zakład produkuje garmażerkę według staropolskich receptur i tradycyjnymi metodami. Wędlin Lech po raz pierwszy kosztowaliśmy latem podczas wizyty w Białymstoku i od tego czasu nie smakuje nam już prawie żadna kiełbasa. Boczek z czosnkiem, polędwica z komina, wędzona słonina, kiełbasy z Lecha zasługują na najwyższe wyróżnienie. Wystarczy cieniutki plaster wędliny i cienka kromka chleba z masłem, bo wszystkie wyroby mają wspaniały wyrazisty smak. I tak wyglądała nasza dzisiejsza kolacja.



Zajrzyjcie na stronę producenta lech.bialystok.pl i poszukajcie wyrobów Lecha w swoim mieście. Niewiele sklepów je oferuje, ale czasem można trafić na nie w Almie. Warto sobie przypomnieć smak prawdziwej wędliny.

Jamie

Dzień, w którym kupuję w Empiku magazyn Jamie Oliver'a nie może być zły. Jest to cudowny dwumiesięcznik pełen interesujących artykułów, inspirujących zdjęć i, oczywiście, wspaniałych przepisów. Czasopsimo wydawane jest pięknie na papierze pochodzącym z recyklingu.

Wrześniowo-październikowy numer obfituje w jesienne przepisy i już nie mogę sie doczekać sposobności, by wypróbować niektóre z nich: domowa pizza, zapiekanki ziemniaczane, ostrygi rockefeller...




sobota, 9 października 2010

Z ziemi włoskiej do Polski

Weekend w domu, to zawsze dylemat: gotować wystawny obiad, na który brak czasu w tygodniu czy odwiedzić jakąś wspaniałą restaurację, których w Warszawie nie brakuje? Dzisiaj zwyciężyła opcja druga. Poniekąd, za sprawą obejrzanego wczoraj filmu Jedz, módl się i kochaj (bardzo słaby) nabraliśmy ochoty na pizzę. Ilość punktów gastronomicznych serwujących to danie nie przekłada się niestety na jakość i trzeba wielu prób, by znaleźć najlepszą pizzerię.

Uwielbiam Vera Italia na Ochocie (ul. Sąchocka 5). Jest jak mała ambasada Włoch - po przekroczeniu progu w zaczarowany sposób przenosimy się do ojczyzny Michała Anioła (choć wystrój nie nosi śladów pędzla, ni dłuta Mistrza). Restauracja mieści się w niepozornym budyneczku, wyglądajacym jak solidny barak. Wnętrze jest proste, trąci lekko kiczem, tynk miejscami ulega sile grawitacji, ale całość jest bardzo przytulna i od razu czujemy się tam swobodnie i u siebie. Na wprost drzwi ustawiono ladę chłodniczą, tak więc wchodząc od razu zauważamy wspaniałe tiramisu. Warto zostawić na nie trochę miejsca w żołądku. Ale nie będzie to proste...
Karta jest bogata, a wszystko pyszne. Do naszych ulubionych należy zupa rybna z owocami morza, pizza frutti di mare oraz makarony. Dzisiaj zamówiliśmy pizzę z owocami morza, którą trudno opisać słowami. Popatrzcie sami...




Dobrą recenzją i znakiem jakości restauracji jest również fakt, że często można spotkać w niej rodowitych Włochów, w porze obiadowej trudno o stolik, a gościem bywa pani Tessa Capponi Borawska z rodziną. Jedyny  minus, niestety duży, to możliwość palenia w restauracji. W słabo wentylowanej sali roznosi się zapach dymu, przenikając do kącika dla niepalących. Może odebrać apetyt. Miejmy nadzieję, że i to się z czasem zmieni.

środa, 6 października 2010

Kuchenne 'must haves'

Od dłuższego czasu czytam książkę Eleny Kostioukovitch Sekrety Włoskiej Kuchni. Jest to opasłe, ponad 600-stronnicowe tomisko o tak smakowitej tematyce, że muszę robić przerwy w czytaniu, aby nie myśleć ciągle o jedzeniu. W takiej właśnie, kilkudniowej przerwie przeczytałam zabawną, ale i pouczającą książkę o tym, co każda elegancka kobieta powinna mieć w swojej szafie. Zainspirowała mnie ona do przemyśleń na temat szaf... kuchennych. Co powinno znaleźć się w kuchni każdego aspirującego kucharza? Oto mój subiektywny Top 10.

1. Komplet garnków
Nieważne, czy będzie to zestaw profesjonalnych garnków ze stali, emaliowanych czy zwykłych metalowych. Komplet powinien składac się z małego garnuszka ok 1,5 litrowego, większego ok 3 litrowego i dużego garnka ok 7 litrowego. Taki zestaw umożliwia przygotowanie różnych potraw i dodatków.

2. Dwie patelnie
Płaska teflonowa (dobre i tanie znajdziecie w Ikea) i większa głeboka patelnia, najlepiej o grubym dnie, dzięki czemu dłużej utrzymuje ciepło i pozwala lepiej kontrolować temperaturę, zmniejszając ryzyko przypalenia potrawy.

3. Naczynie żaroodporne
Obojętnie, czy będzie ceramiczne czy szklane. Jest niezbędne do pieczenia mięs, robienia zapiekanek, lazanii, pieczenia warzyw w piekarniku itp.

4. Komplet noży
Potrzebne będą minimum trzy: duży ostry nóż (tzw. nóż szefa kuchni) o gładkim ostrzu, którym pokroicie dosłownie wszystko, mały nożyk do pokrojenia tych rzeczy, które wygodniej kroić małym i nożyk-obierak do warzyw.

5. Tarka
Nalepiej czworoboczna, umożliwiająca tarcie warzyw/serów/przypraw/ciasta i czego sobie tylko zamarzycie na różne wiorki/plastry.

6. Blacha do ciasta
Okrągła tortowa (ok 20-25 cm średnicy) lub prostokątna. Przyda się choć jedna, żeby przygotowac od czasu do czasu jakiś deser.

7. Deska do krojenia
Osobiście wolę drewniane, choć lepiej mieć i szklane, i plastikowe, aby nie kroić mięsa/warzyw/pieczywa na tych samych powierzchniach. Na początek jedna, gruba drewniana deska wystarczy. Trzeba będzie ją tylko cząsto i dokładnie myć (nie w zmywarce, ponieważ wypaczy się lub rozpadnie na kawałki. Ja swoją wyparzam wrzątkiem po tym, jak kroję na niej mięso i myję płynem i wodą).

8. Miska
Szklana, ceramiczna, plastikowa - obojętne. Ważne, aby miała pojemność conajmniej 3 litry, aby swobodnie mieszać w niej składniki ciast, farsze, mięsa i tym podobne.

9. Przybornik kuchenny
Czyli zestaw akcesoriów przedłużających ręce kucharza: chochla, łyżka cedzakowa, szpatułka, duża drewniana łyżka, trzepaczka.

10. Sitko
Przydadzą się dwa: duże, cedzakowe do osuszania umytych owoców/warzyw/owoców morza/ugotowanego makaronu oraz gęstsze sitko do przesiewania mąki, przecedzania wywarów itp.

Oczywiście, przydają się w kuchni roboty kuchenne, miarki, kubeczki, wyciskacze do czosnku, szpikulce, termometry, rondle, garnki rzymskie, suszarki do sałaty, młynki.... Bez niektórych z nich nie wyobrażam sobie gotowania! Ale podane w 10 punktach wyposażenie to absolutne minimum, które umożliwia przygotowania niemalże każdej potrawy.

I jeszcze jedno. Jeśli tylko możecie sobie na to pozwolić, wyposażcie swoją kuchnię w zmywarkę do naczyń. To urządzenie odmieni wasze życie. Ugotowanie 3 daniowego obiadu z deserem dla 8 osób przestanie być męką, a stanie się zabawą i przyjemnością tworzenia.

Risotto z grzybami

Po krótkiej przerwie Serce Karczocha wraca z nowym przepisem. Przypadkowo, znowu ryżowym, ale za to z innej części świata. Z Chin przenosimy się do ukochanej Italii i gotujemy risotto z grzybami.

Potrzebować będziemy:

100g masła
1 średnia, drobno posiekana cebula
350g ryży do risotto (np marki Kupiec)
1 szklanka białego wytrawnego wina
około 1 litr bulionu z kury lub wołowego
kilka prawdziwków
50g utartego drobno parmezanu
natka pietruszki
trochę oliwy


Przygotowujemy bulion. Ja ugotowałam rosół na różnych, mniej lubianych kawałkach ekologicznej kury (szyjka, skrzydełka itp) z dodatkiem włoszczyzny, 3 ziarenek ziela angielskiego i szczypty soli. Ale dla zapracowanych/leniwych/mniej wprawionych wystarczy rozpuszczenie 2 kostek rosołowych w litrze wrzącej wody.
Na płaskiej patelni na dużym ogniu podsmażamy pokrojone grzyby, mieszając co chwilę aby się nie przypaliły. Kiedy się zrumienią - odstawiamy na bok. Przypominam, że prawdziwków nie obgotowujemy przed smażeniem. Myjemy je zimną wodą i osuszamy. Jeśli nie macie prawdziwków, można dodać podgrzybki, ale potrawa będzie miała nieco inny smak. Podgrzybki obgotowujemy przed smażeniem.


Prawdziwki przed usmażeniem.

Na drugiej, głebokiej patelni roztapiamy masło i smażymy cebulę, aż będzie szklista. Wrzucamy ryż (surowy, suchy) i delikatnie mieszając drewnianą łyżką smażymy na średnim ogniu przez ok 3 minuty. Ryż wchłonie masło.


Ryż z cebulą przed dodaniem wina i bulionu.

Teraz czas na wino. Wlewamy szklankę i cały czas mieszając czekamy ok 2 minut, aż ryż wchłonie płyn. Rozpoczynamy dolewanie bulionu. Powoli, po małej chochelce dolewamy bulion do ryżu, caly czas delikatnie mieszając. Ten etap potrwa około 15-20 minut, należy tak więc rozłoży dolewanie bulionu, aby cały czas ryż był nawilżany małymi ilościami wywaru. Może się też okazać, że nie zużyjemy całego litra bulionu.
Mieszanie jest bardzo ważne, ponieważ dzięki temu z ryżu uwalnia się skrobia, co czyni risotto cudownie kremowym. Ponadto danie szybko się przypala.
Po około 15 minutach próbujemy ryż. Jeśli ziarenka są nabrzmiałe, ugotowane, ale niezbyt miękkie (nie powinna powstać papka, ziarna powinny zachować strukturę), możemy dodać grzyby i parmezan. Mieszamy, przykrywamy i odstawiamy na 2 minuty na bok. Po tym czasie dodajemy pietruszkę i nakładamy na talerze.




Klikając na zdjęcie, obejrzycie potrawę z bliska.


Risotto jest bardzo sycącym daniem. Przygotowana porcja wystarczy co najmniej dla 4 osób. Risotto można zamrozić, ale nie będzie już takie pyszne, jak podane tuż po ugotowaniu.

I jeszcze ciekawostka. Oto jak pięknie o risotto - potrawie dla Włochów kultowej, pisze w swojej książce Sekrety Włoskiej Kuchni Elena Kostioukovitch:

Risotto to gadatliwa potrawa. Przyrządzać risotto, znaczy rozmawiać. Przede wszystkim dlatego, że gotowanie risotta kończy się w chwili, gdy wygłodniali biesiadnicy już są, a nawet tłoczą się w pobliżu kuchni, żeby zamienić parę słów z kucharzem - który zresztą tylko na to czeka, gdyż stać nad garnkiem ryżu, bez przerwy mieszając i dolewając co trzy minuty parę łyżek rosołu, to rzecz doprawdy nudna. Nie ulega jednak wątpliwości, że przygotowywanie risotta jest też po trosze czynnością, która sprzyja filozoficznej zadumie. Długie i monotonne zajęcie nieuchronnie rozjaśnia nasze myśli. W tych cennych chwilach przyjaciele wymieniają przeróżne prawdy, a poeci tworzą arcydzieła. Podczas medytacji nad rondlem ryżu rodzą się też dzieła na jego temat. Historia literatury włoskiej jest ich pełna.
A więc życzę wybitnego risotto i jeszcze cenniejszych przemyśleń nad rondlem.