sobota, 30 kwietnia 2011

Smażone krewetki po tajsku

Ostatnio nie mogę uwolnić się od kolendry... Najchętniej dodawałabym ją nawet do jogurtu z płatkami, lodów, ciasta.... Ale kolendra najlepiej smakuje w daniach rodem z Tajlandii. I z tego regionu pochodzi przepis na mój dzisiejszy obiad.

Dla 2 osób:

garść dużych krewetek
makaron ryżowy
połowa chilli
2 ząbki czosnku
2 szalotki
kolendra
sos rybny
imbir w proszku
łyżka brązowego cukru
limonka
olej arachidowy

Makaron przygotowujemy według przepisu na opakowaniu. Ugotowany, pozostawiamy na sicie, aby trochę wysechł.
W tym czasie rozgrzewamy olej w woku i smażymy przez 2 minuty posiekane chilli, cebulę i czosnek.


Dodajemy krewetki, imbir i smażmy 3 minuty. Teraz czas na 3 łyżki sosu rybnego, wyciśnięty z limonki sok i cukier. Mieszamy...


... i dodajemy makaron. Smażymy minutę, dodajemy garść posiekanej kolendy...


... i jemy :)



To jest błyskawiczne i doskonałe danie. W misce mieszają się smaki ostrego chilli, słodkiego cukru, słonego sosu i kwaśnej limonki. Esencja Tajlandii.
Kluczem do sukcesu jest jednak użycie wszystkich składników, zamienniki nie wchodzą w rachubę. Potrawa nie uda się jeśli zastąpimy limonkę cytryną, brązowy cukier białym, makaron ryżowy pszennym. Spróbujcie tej potrawy, jeśli tęsknicie za egzotycznymi wakacjami...

poniedziałek, 25 kwietnia 2011

Wszystkie smaki Lizbony

Święta, święta i po świętach... Choć było smacznie i leniwie, z radością myślę o dniach wypełnionych pracą i lżejszą dietą.
Ale zanim to nastąpi, chciałam Wam jeszcze pokazać kilka zdjęć z podróży do Lizbony, którą P. odbył tuż przed Wielkanocą. Była to podróż służbowa, ale, jak to bywa w kraju o takich tradycjach kulinarnych, business lunch'e nie były przykrością...
Złamał mi tymi zdjęciami serce (Serce Karczocha). Tym  bardziej, że trzy lata temu miałam okazję przekonać się osobiście o smaku portugalskich specjałów.


Jeszcze w akwarium, ale za chwilę na talerzu... homary....


 Okolice Lizbony



Najlepsza rzecz na świecie - grilowana ośmiornica


Stragan z pieczonymi kasztanami, a poniżej te pyszne maleństwa.



Sangria i krewetki, czyli skromna kolacja...




A na deser: pyszne, kremowe, aksamitne... pasteis de nata.

sobota, 23 kwietnia 2011

Wesołego Alleluja!

W dzień wielkanocny kto więconego nie je, a kiełbasy dla węża, chrzanu dla płech, jarząbka dla więzienia, już zły krzecianin. A iż w poniedziałek i z panią po uszy w błoto nie wpadnie, a we wtorek kiczką w łeb, aż oko wylezie, nie weźmie, to już nie uczynił dosyć powinnoci swojej.

Fragment książki Jana S. Bystronia "Dzieje obyczajów w dawnej Polsce"

Zdjęcie: marthastewart.com


czwartek, 21 kwietnia 2011

Limonkowo-maślane ciasteczka

Święta Wielkiej Nocy spędzimy u rodziców P., ale postanowiliśmy nie jechać z pustymi rękoma. Wczoraj upiekłam kruche ciasteczka według własnego przepisu, a dzisiaj je udekorowałam, dzielę się więc efektami mojej pracy.

Potrzebne składniki:

4 kubki mąki
łyżeczka proszku do pieczenia
1/2 łyżeczki soli
kostka masła
2 kubki cukru (jeden brązowego a drugi białego)
3 całe jajka
2 łyżeczki ekstraktu z wanilii
2 limonki

Masło ucieramy z cukrem, aż stanie się jasne i puszyste. Masło musi być w temperaturze pokojowej, w przeciwnym razie nie uzyskamy pożądanej konsystencji.

Mąkę przesiewamy i mieszamy z proszkiem do pieczenia i solą.

Do masła dodajemy po jednym jajku i ucieramy na mniejszych obrotach. Teraz kolej na ekstrakt z wanilii i suche składniki, które również dodajemy stopniowo. Na koniec dodajemy skórkę otartą z limonek i wyciśnięty z nich sok.

Ucieramy do uzyskania gładniej masy, jeśli potrzeba dodajemy pół kubka mąki. Gotowe ciasto zawijamy w folię spożywczą i chłodzimy w lodówce przez 24 godziny.

Po tym czasie, ciasto dzielimy na porcje, wałkujemy tak, aby miało ok 0,5 cm grubości, wykrawamy ciastka i pieczemy na wyłożonych pergaminem blachach przez 25 minut (lub do czasu, aż zaczną się im złocić brzegi) w temperaturze 170*C.


Ciasteczka przed wstawieniem do piekarnika.


Foremki do wykrawania pochodzą ze specjalnego wielkanocnego zestawu.


 Oczywiście, ciastek jest więcej, ale lukier jeszcze dobrze nie wysechł i nie mogłam układac ich warstwowo.


Rodzina zajęcy: Milczek, Opalone Ucho, Małysz i Zielonouchy

Ciasteczka ozdobiłam lukrem zrobionym ze zwykłego cukru pudru i wrzątku oraz łyżeczki zielonej herbaty gunpowder. Kolor wyszedł trochę błotnisty... ale ciastka są pyszne!

piątek, 15 kwietnia 2011

15 kwiecień 2011

Wszystkiego Najwspanialszego, Mamo!

czwartek, 14 kwietnia 2011

Remy w kuchni

Dawno nie było kulinarnej filmoteki. A ponieważ co rano spieszę się do pracy i nie mam czasu zjeść nawet śniadania...

środa, 13 kwietnia 2011

Boston Port

W ostatni weekend pogoda nie rozpieszczała, ale tydzień temu zainaugurowaliśmy sezon rowerowy. Było tak ładnie, że nie chciało nam się wracać do domu i obiad postanowiliśmy zjeść w sympatycznym barze na ul. Okolskiej - Boston Port.

Jest to miejsce znane i lubiane przez wielu warszawiaków. Malutka restauracja, mieszcząca się w skromnym, ale schludnym baraczku istnieje od 1997 roku i specjalizuje się w daniach z ryb. Odwiedzamy ją od czasu do czasu, bo lubimy niewymuszoną atmosferę lokalu i niezbyt duże, ale urozmaicone menu.

P. zawsze zaczyna od zupy rybnej (12,90 zł) - specjału baru. Bogata, gęsta, kremowa i aromatyczna - może być daniem głównym. Dla mnie jest zbyt sycąca.


Wybrałam więc lekką zupę pomidorowo-rakową (12,90 zł), która przywołała wspomnienia wakacji w Portugalii. Pycha.


Danie główne zawsze trudno mi wybrać, bo uwielbiam piotrosza w masłem ziołowym, kergulenę, przepadam za halibutem. A wszystkie te ryby i wiele innych widnieje w menu Boston Portu. Nasz wybór padł na halibuta (ja) i barwenę (P.) - oba dania po 34,90 zł. Smaczne i świeże. Do tego kieliszek zimnego, australijskiego chardonnay.



Bar przeszedł niedawno mały lifting, zamiast parasoli pojawił się zimowy ogród, przyjmnie zacieniony i przestronny. Pewnie nie raz jeszcze zajrzymy do Boston Portu podczas rowerowych wyciecze i nie tylko.




sobota, 9 kwietnia 2011

Małże w białym winie

Od czasu do czasu wybieramy się na zakupy do Makro. Zazwyczaj mamy małą listę zakupów, a kończy się na bagażniku pełnym smakołyków i produktów niedostępnych w osiedlowych sklepach i supermarketach. Tak samo było dzisiaj. Jutro będę więc robić coś wyjątkowego na obiad, a na dzisiejszą kolację przygotowałam małże holenderskie w sosie z białego wina.

Dla 2-3 osób potrzeba:

1kg małży norweskich lub holenderskich
3 szalotki
4-5 ząbków czosnku
dobre, białe wino
szklanka bulionu z kury lub warzywnego
2 łyżki śmietany
bagietka
masło
oliwa z oliwek

Małże wrzucamy do miski lub zlewu wypełnionego zimną wodą.


W tym czasie drobno siekamy szalotki i czosnek. W dużym garnku rozgrzewamy oliwę i łyżkę masła. Smażymy cebulę i czosnek na średnim ogniu, aby zmiękły, ale się nie zrumieniły.


Małże wyjmujemy z wody i oddzielamy zamknięte od tych, które mają otwarte muszle. Aby upewnić się, że małża faktycznie nie nadaje się już do gotownia (jest martwa) - stukamy brzegiem muszli w blat stołu. Żywa zamknie natychmiast swój domek, a w konsekwencji trafi do naszego garnka. Otwarte muszle wyrzucamy.


Wrzucamy muszle do garnka, podlewamy bulionem i 2 szklankami wina, mieszamy i przykrywamy pokrywką. Po 2 minutach mieszamy jeszcze raz i sprawdzamy, czy wszystkie małże się otworzyły. Gotujemy jeszcze chwilę ( maksymalnie 2 minuty), ale nie za długo, bo małże będą gumiaste i twarde.


Podajemy w miskach, polane sosem, który po wyjęciu małż zaciągamy śmietaną. Do tego dobrze schłodzone, białe wino.




Istnieje wiele wariacji tej potrawy. Jedną z moich ulubionych są małże w winie z marchewką i natką pietruszki lub w wersji tajskiej - z chilli, kolendrą i mleczkiem kokosowym. Warto eksperymentować, bo to wykwintne, a proste danie.

Dzisiaj w Ikea...


Czy to nie jest rewelacyjny sposób, żeby przekonać dzieci do polubienia warzyw? Najlepszy przyjaciel Brokuł i Pani Marchewka na półce w Ikea.

czwartek, 7 kwietnia 2011

Soczewica - pastewny przysmak

Postanowiłam zrobić użytek z zapasów zdrowych produktów, które kupiłam jakiś czas temu. Wybór padł na zieloną soczewicę. Uwielbiam ją, odkąd odkryłam genialny przepis w książce Jamie Oliver'a "Gotuj z Oliverem". Przygotowana w ten sposób soczewica jest doskonałym dodatkiem do ryb lub drobiu.

Dla 2 osób potrzeba:

300g soczewicy (może być dowolna: zielona, czerwona, czarna)
pół pomidora
mały ziemniak
ząbek czosnku
liść laurowy
szczypta soli
4 łyżki oliwy z oliwek
2 łyżki octu winnego
posiekana natka pietruszki


Soczewicę wsypujemy do garnka i zalewamy zimną wodą, tak żeby było jej ok 3cm ponad ziarnami. Dokładamy obrany i przekronony ziemniak, pomidora, liść laurowy i czosnek. Gotujemy na bardzo małym ogniu przez 20-25 minut. W tym czasie trzeba zaglądać do garnka, bo czasem konieczne jest dolanie wody (lepiej, żeby było jej trochę za dużo).


Ugotowaną soczewicę odcedzamy, wyjmujemy skóre z pomidora i liść laurowy. Ziemniak i czosmek rozgniatamy widelcem. Całość doprawiamy solą, oliwą i octem. Mieszamy z natką pietruszki.



Podajemy od razu do dań z ryb lub drobiu. A to mój dzisiejszy lunch. Druga porcja trafiła do torby P.


 Wypróbujcie koniecznie. Smacznego!

środa, 6 kwietnia 2011

Forsycja przed sąsiednim blokiem

31 marzec 2011

6 kwiecień 2011