poniedziałek, 31 października 2011

Dziady

Zdjęcie: marthastewart.com

Dziś Halloween, amerykańskie święto, które od kilku lat obchodzone jest z pewnym przymrużeniem oka i w Polsce. Tymczasem 31 października to data, kiedy w czasach przedchrześcijańskich Słowianie obchodzili obrządek Dziadów, którego celem było nawiązanie kontaktu z duszami zmarłych i pozyskanie ich przychylności.
W najnowszym numerze magazynu Kuchnia przeczytałam bardzo ciekawy artykuł o kulinarnej stronie tychże świąt i postanowiłam zacytować kilka fragmentów:
Noc święta Dziadów rozpoczynała się od rozpalenia ognia na grobach. Dawniej ogniska płonęły na rozstajach i wzgórzach, potem przed cmentarnym bramami, by w końcu przenieść się na mogiły. Miały wskazywać drogę życzliwym duchom, a niebezpieczne odstraszać. (…)
Gdy duchy się pojawiły, urządzali dla nich ucztę – na cmentarzy, w kaplicy lub w opuszczonym domu. (…)  Uroczystości przewodził starzec guślarz, czyli ktoś w rodzaju szamana. Potem odbywała się zabawa w karczmie.  (…)

Częstowanie powracających dusz, czy wręcz wspólne z nimi biesiadowanie, jest spotykanym we wszystkich kulturach sposobem oddawania czci przodkom.  (…) Słowiańska tradycja nakazuje częstować powracających bliskich chlebem, jajkami, jabłkami, alkoholem i przede wszystkim kutią – potrawą z pszenicy lub pęczaku z miodem i makiem.  (…)

Proponowane powracającym duszom jedzenie jest nieprzypadkowe i ma głęboką symbolikę. We wszystkich kulturach pojawiają się wypieki. Chleb to potrawa będąca synonimem jedzenia jako takiego. (…) Jabłka są kojarzone z zaświatami. (…) Alkohol z kolei wprowadza w trans, pozwala utworzyć wspólnotę, nawiązać kontakt z sacrum i innym światem. Specjalną rolę odgrywa mak – ma podobne właściwości jak alkohol, a poza tym stanowi magiczną ochronę przed złymi duchami: widząc mnogość ziarenek maku, odczuwają przymus liczenia ich bez końca i nie mają czasu zająć czynieniem szkód.


Polecam przeczytanie całego artykułu dr Zuzanny Grębeckiej, w którym zdradza więcej ciekawostek o starych obrzędach i wyjaśnia skąd wzięła się tradycja halloweenowcych przebierańców.

czwartek, 27 października 2011

Skrzydełko czy zdrowie?


Niełatwo jest jeść zdrowo. Produkty z upraw ekologicznych są równie drogie, co trudno dostępne. W miejskiej dżungli, w gąszczu masowo produkowanej żywności, wśród półek uginających się od E120, E450 i sody znalezienie dobrego pomidora czy wędliny to nie lada wyzwanie. Wymaga to nie tylko większych nakładów finansowych, ale również czasu, cierpliwości i konsekwencji.
Dawno temu zrezygnowałam z jedzenia marketowych kurczaków. Sposób hodowli, hormony i przyspieszacze wzrostu, którymi są karmione są niehumanitarne w stosunku do zwierząt i ludzi, którzy to mięso kupują. Nie zamawiam też kurczaka w restauracji, nie będąc pewna skąd pochodzi to, co mam na talerzu. To niegroźne, jak mi się wydawało postanowienie spotyka się jednak z niezrozumieniem i kpiną wielu osób. Wytykają mi, że wszystko co jemy jest sztuczne, że produkty z certyfikatem ekologicznych organizacji to oszustwo i naśmiewają się z mojego uporu. Skłoniło mnie to do kolejnej refleksji…
-kto wmówił nam, że mięso (które wymaga długiej hodowli i dbałości o zwierzę) powinno być tanie jak gazeta?
-kto powiedział, że szybkie gotowanie z na wpół przetworzonych produktów (frytki, zupki z paczki, niepsujące się pomidory) jest dla nas dobre?
-dlaczego Amerykanie są narodem, który wydaje najmniej na jedzenie, a najwięcej na leki?
-nie można porównywać cen produktów ekologicznych z tymi z supermarketów, bo to jak szukanie cech wspólnych koła i trójkąta
-brak zainteresowania tym, co kładziemy na talerzu, nieczytanie etykiet i niezadawanie pytań powoduje, że producenci sprzedają nam coraz gorszą żywność
-rodzinne, lokalne gospodarstwa walczą o przetrwanie z powodu braku zbytu, podczas gdy korporacje transportują tysiące kilometrów bezwartościowe jedzenie, zatruwając środowisko skutkami ubocznymi zużycia paliwa i energii
 Wczoraj upiekłam ekologicznego kurczaka. Pierwszy raz od miesiąca. Obiad był fenomenalny, choć to tylko kurczak. Zdrowe, pyszne mięso, którego substytutu nie jem codzienne, smakuje mi dużo bardziej i jest świadomym wyborem. Wyborem, którego każdy może dokonać, wystarczy tylko chcieć.

poniedziałek, 24 października 2011

Ravioli z dynią i szpinakiem

W tygodniu trudno mi wygospodarować czas na długie gotowanie, ale weekend to znakomita okazja na wypróbowanie przepisów, które wymagają większego nakładu pracy.

W minioną niedzielę, zmierzyłam się z ravioli według Jamie Olivera. Przepis pochodzi w jego fantastycznej książki Jamie's Italy. W oryginale jest to rolada makaronowa, ale jakoś nie przekonuje mnie ta forma, zmodyfikowałam więc trochę przepis i zrobiłam pierożki.


Składniki na około 50 ravioli:
0,5 kg dyni
0,6 kg szpinaku
150g ricotty
łyżeczka sproszkowanego chilli
łyżeczka ziaren kolendy
łyżeczka ziaren kopru włoskiego
0,5 kg mąki typu 00
6 jajek
1/3 gałki muszkatołowej
łyżka majeranku
3 ząbki czosnku
sól, pieprz
oliwa z oliwek
2 łyżki masła
kawałek parmezanu

W moździerzu rozcieramy ziarna kolendy, kopru włoskiego i chilli. Dynię kroimy w 2cm kostkę, skrapiamy oliwą z oliwek i posypujemy utartą mieszanką ziół. Pieczemy w piekarniku nagrzanym do 220*C przez około 30 minut pod przykryciem z papieru do pieczenia i przez 20 min bez przykrycia (aż dynia ładnie się zrumieni).

Przyprawy przed utarciem.



Dynię odstawiamy do ostygnięcia i zaczynamy przygotowywać ciasto na makaron.
Roztrzepane jajka mieszamy z mąką i energicznie wyrabiamy ciasto. Przykładamy się do tego zadania, bo ciasto musi być dobrze wyrobione, sprężyste, ale nieklejące. Gotowe zawijamy w folię spożywczą i wkładamy do lodówki na co najmniej pół godziny.


Teraz pora na szpinak. Umyty i osuszony wrzucamy na patelnię, na której wcześniej rozgrzaliśmy oliwę z posiekanym czosnkiem i majerankiem. Smażymy szpinak, cały czas mieszając, na dużym ogniu, aż odparuje cały sok i lekko się podsmaży. Doprawiamy solą i pieprzem.

Aromatyczna oliwa z czosnkiem i majerankiem.


Do przestudzonego szpinaku dodajemy dynię i serek ricotta. Mieszamy, rozgniatając składniki widelcem, aż powstanie dość jednolite, gładkie nadzienie. Doprawiamy solą i pieprzem.


Gotowy farsz do ravioli.

Pora na ostatni etap - makaron i lepienie pierożków. Wszystkie narzędzia ustawione blisko, pod ściereczką czeka nadzienie do ravioli.
Jeśli macie przystawkę do makaronu do lasagnii pasującą do robota kuchennego, zadanie o połowę prostsze - przepuszczacie kawałki ciasta, podzielonego na około 6-8 kawałków, przez maszynkę, stopniowo zmniejszając rozstawienie wałków. Ja nie mam takiej przystawki, więc napędem do zwykłej maszynki był P. Szybko uporaliśmy się z makaronem.


Na każdy cieniutki płat makaronu nakładamy małe porcje farszu (tylke, ile mieści się na łyżeczce do herbaty) w odstępach około 3 cm.


Brzegi i przestrzenie między farszem smarujemy za pomocą pędzelka wodą. Ciasto składamy na pół, przykrywając porcje farszu i dociskamy przestrzenie między nadzieniem. Kroimy navioli nożem lub nożykiem do pizzy.


Ravioli gotujemy od razu w mocno osolonej wodzie (ciasto nie zawiera soli i byłoby mdłe, gdyby woda zawierała jej mało) przez 4 minuty. Nie wolno dopuścić, aby pierożki wyschły!

Podajemy polane stopionym masłem, posypane tartym parmezanem i swieżo zmielonym pieprzem.




Parafrazując porzekadło, pierwsze ravioli za płoty :) Na pewno będę eksperymentować z tym daniem. Jest w prawdzie czasochłonne, ale dość proste do przygotowania i stosunkowo tanie. Nadzienie z przepisu Jamie Olivera jest przepyszne, więc cieszę się z tych 2 porcji, które czekają w zamrażalniku...

PS Myślę, że w tym przepisie ważne jest zachowanie wszystkich przypraw, bo unikatowy smak nadzienia to właśnie ich zasługa. Mąkę do makaronu typu 00 (farina di grana tenero) można kupić w popularnych marketach.

niedziela, 23 października 2011

Orzechowe ciasto z jabłkami

Jesieny weekend w domu nastroił mnie do rozgrzania piekarnika i wypróbowania przepisu z mojej nowej książki "Słodka kuchnia polska" autorstwa Ewy Aszkiewicz. Wybrałam ciasto orzechowe z jabłkami - typowo jesienne składniki i niezbyt czasochłonny przepis.

Potrzebne produkty:
4 małe jabłuszka (najlepiej kwaśne)
wiśniowe konfitury
4 jajka (jeśli są małe - 5)
2 łyżeczki soku z cytryny
6 kopiastych łyżek cukru pudru
4 kopiaste łyżki mąki krupczatki
8 kopiastych łyżek zmielonych orzechów (włoskie i laskowe pół na pół)
łyżeczka proszku do pieczenia
szczypta soli
masło do wysmarowania tortownicy

2 garście orzechów mielimy w blenderze do uzyskania orzechowej mąki. Jabłka obieramy ze skórki, przekrawamy na pół, usuwamy gniazda nasienne, skrapiamy sokiem z cytryny i posypujemy cukrem pudrem. Odstawiamy do lodówki.



Białka oddzielamy od żółtek i ubijamy z cukrem pudrem na sztywną pianę. Powoli mieszając dodajemy żółtka, sół, mąkę, mąkę z orzechów i proszek do pieczenia.



Tak przygotowaną masę przelewamy do natłuszczonej tortownicy. Delikatnie wciskamy w ciasto jabłka, a miejsca po nasionach zapełniamy konfiturą wiśniową.


Ciasto pieczemy 35-45 minut w temperaturze 180*C. Wierzch powinien być złoty, a ciasto odstawać lekko od formy.

Kiedy przestygnie, oprószamy ciasto cukrem pudrem i serwujemy. Jest bardzo aromatyczne, orzechowe i pyszne.





sobota, 22 października 2011

Sobotnie zakupy

Staram się unikać TK Maxx jak ognia. Tracę tam zawsze dużo czasu i pieniędzy - mają zbyt wiele fajnych rzeczy dla domu. Nie inaczej było dzisiaj - wolna sobota, P. na turnieju squasha, mnóstwo czasu na zakupy i TK Maxx w pobliżu ulubiongo marketu.
Poniżej efekt wizyty w tym sklepie:


Od dawna szukałam patery na ciasto i ta jest idealna. Po południu zapełni się ciastem z mojej nowej książki. Szpryca przyda się w grudniu do udekorowania bożonarodzeniowego tortu, a nowe foremki do wykrawania ciastek uzupełnią kolekcję. Przeklęty TK Maxx...

czwartek, 20 października 2011

Za oknem jesień...

...a na parapecie jeszcze lato.


Zdjęcie autorstwa mojej Mamy.

wtorek, 18 października 2011

Wyniki sondy Klops vs klopsik





Oraz zdjęcia dla przypomnienia:

A.

B.

C.

D.

E.

Jednoznaczne wyniki mamy więc tylko w kwestii pulpetów, które wskazaliście na zdjęciu D. Klopsiki i kotlety to odpowiedno C i E, ale pojawiły się również odpowiedzi B i A. Klops pozostaje nierozstrzygnięty, ponieważ zdjęcia A i B uzyskały tę samą liczbę głosów.

Dziękuję wszystkim za udział w ankiecie. Mam nadzieję, że zabawa się podobała.


wtorek, 11 października 2011

Nowa książka na półce...


Urzekła mnie treścią (wszystkie najlepsze polskie ciasta w dziesiątkach wersji), prostotą, tradycynymi zdjęciami. Desery nie są przestylizowane i wyglądają, jakby właśnie podała je moja ciocia z okazji swoich imienin. A przecież o to właśnie chodzi! Już nie mogę się doczekać, aż będzie okazja wypróbować któryś z przepisów...




poniedziałek, 10 października 2011

Penne z sercem karczocha



Są takie dni, że nie mam nawet siły zamieszać łyżką w garnku. Poniedziałek, paskudna pogoda, przeziębienie... Ale jedzenie w kantynie i od "pana kanapki" to kiepska perspektywa. W takie dni sięgam do zapasów i robię coś takiego:

pełnoziarnisty makaron penne
garść pomidorków koktajlowych
puszka serc karczochów
gotowy sos pesto
natka pietruszki

Gotuję makaron, kroję pomidorki i karczochy, wszystko mieszam z sosem pesto.
Obiad do pracy gotowy!



niedziela, 9 października 2011

La Tomatina - nowa ambasada Włoch w Warszawie

Dwa tygodnie temu wybraliśmy się na spacer, którego celem była nasza ulubiona włoska restauracja na Ochocie - Vera Italia. Jakie było nasze rozczarowanie, gdy okazało się, że knajpka z ulicy Sąchockiej po prostu... zniknęła! Nie wiem, co się stało z tym lokalem, bo na stronie restauracji nie ma żadnego komunikatu, co, jako fani i stali klienci, uważamy za duże niedopatrzenie.

Ale to już nieważne. Człowiek makaron jeść musi, więc w sobotę wybraliśmy się na kolację do nowo otwartej na Kruczej 47 La Tomatiny.


Zachęcająca witryna, przez którą widać krzątającego się szefa kuchni. Wnętrze proste, ładne i przytulne.


Menu? Choć z jednej strony cieszy duży wybór dań (samych przystawek i rodzajów pieczywa są 23 rodzaje!), to ilość pozycji jest przytłaczająca. Długo zastanawiamy się nad wyborem.
Ostatecznie ja decyduję się na carpaccio (29zł), a P. na bruschettę pomodoro (22zł). Obie przystawki są przepyszne, co świadczy o dobrej jakości składnikach. W tak prostych daniach nie da rady ukryć taniego sera, czy podróbki octu balsamicznego. Focaccia, którą dostaję do carpaccia staje się moją obsesją i zostawiam sobie połowę placka na deser.

Takie dobre, że zanim wyciągnęłam aparat, bruschetta już jest nadgryziona.


Po przystawkach kelnerka przynosi dania główne: dla mnie tortellini z nadzieniem ze szparagów i ricotty (33zł), a dla P. spaghetti ragu-bolognese (29zł). Oba dania bazują na ręcznie robionym makaronie, ugotowanym na modelowe al dente. Tortellini są pyszne, choć smak szparagów tłumi wyrazisty serowy sos. Mimo to danie bardzo mi smakuje. P. narzeka na sos - mało mięsny i jest go niewiele w stosunku do makaronu.



Na deser wybieramy profiterol - ptysiowe kuleczki w czekoladzie i gruszkę duszoną w winie, ale... ich nie ma. Restauracja jeszcze nie podaje tych deserów, ale w menu widnieją. Spore rozczarowanie. Zapychamy więc aorty porcją tiramisu (14zł) na spółkę. Boskie! (a ja dojadam jeszcze focaccię).

Tiramisu nie z ketchupem, tylko z sosem truskawkowym.

Z La Tomatiny wychodzimy najedzeni i w dobrych humorach. Drobne niedociągnięcia nie popsuły posiłku. Za dwudaniową kolację z deserem i napojami zapłaciliśmy 130zł, co jest dobrą ceną za tą jakość jedzenia.
W każdym daniu widać i czuć, że szef kuchni spędził we Włoszech 11 lat (jak zdradziła nam kelnerka). Chętnie wrócę do La Tomatiny, żeby spróbować pizzy, spaghetti vitello z cielęciną, porem i pastą truflową czy tagliatelle z sosem miodowo-chilli z krewetkami. No i oczywiście wierzę, że uda mi się spróbować ptysiowego deseru :)

Najlepsza recenzja La Tomatiny.