poniedziałek, 31 stycznia 2011

Mlekomat

Moja informatorka z Łodzi (Mama) doniosła mi, że od niedawna w Manufakturze stoi Mlekomat, czyli urządzenie sprzedające mleko. A ponieważ spędziłam ostatnie kilka dni w Łodzi, wybrałam się obejrzeć tą elektroniczną krowę.

Kolorowa budka rzuca się w oczy, a napisy obiecują Codziennie świeże mleko prosto od krowy. Niepasteryzowane. Bez konserwantów. Cudnie. Automat sprzedaje też butelki plastikowe i szklane (1zł - 5zł), więc to nie problem, jeśli nie mamy własnych. Mleko kosztuje 3,5 zł za litr. Kupiłyśmy 3 litry z myślą o domowej roboty twarogu (opis w następnym poście).






Zachwycona tą ideą, zaczęłam szukać w sieci informacji na temat Mlekomatów. Na stronie producenta przeczytać można szczegółową specyfikację urządzeń oraz trochę ogólników o idei sprzedaży bezpośredniej produktów spożywczych. Jest też mapa z zaznaczonymi lokalizacjami Mlekomatów w Polsce. Jest ich już 6 (!) plus łódzki, jeszcze nie zaznaczony. Dwa z nich znajdują się w Warszawie!

Nie mam pojęcia, jak mogłam przegapić ten fakt. To świetny pomysł, korzystny dla klientów i producentów, a mleko jest pyszne. Mam nadzieję, że Mlekomaty będą pojawiać się w miastach, jak grzyby po deszczu. Na razie znajdziecie je we Wrocławiu, Gliwicach, Rybniku, Warszawie i Łodzi.

Kupujecie lub kupowalibyście mleko z takiego automatu?

czwartek, 27 stycznia 2011

Tapas na karnawał

Planuję małe domowe przyjęcie karnawałowe, którego wstępna data została ustalona na 19 lutego. Szukając inspiracji do menu, natrafiłam w Empiku na książeczkę Susanny Tee pod tytułem Tapas. Kupiłam ją, bo choć mała, zawiera sporo obiecujących przepisów.



Tak więc menu naszego karnawałowego przyjęcia zbudujemy wokół tapas. Na pewno zrobię dip z bakłażana, ziemniaczaną tortillę, koreczki z chorizo. Jako główne danie zaserwujemy paellę, a na deser... No właśnie... Nie mam pojęcia! Jakie desery serwuje się w Hiszpanii? Czy ktoś z Was może polecić jakiś dobry przepis?

środa, 26 stycznia 2011

Blog Roku

Konkurs na Blog Roku 2010 nadal trwa. Serce Karczocha nie przeszło do trzeciego etapu, ale udział w tej rywalizacji zaliczam do udanych. Każdy głos oddany na blog, to dla mnie ogromny sukces, a zebrało się ich kilkadziesiąt (dokładnej liczby organizator nie chce podać), bo Serce Karczocha uplasowało się całkiem wysoko na liście.
Bardzo serdecznie dziękuję za Wasze głosy, poparcie, smsy. Dziękuję też, że znajdujecie czas, żeby zaglądać tu od czasu do czasu.

Obiecałam przepis na tort z okazji konkursu i niedługo znajdzie się na blogu. Tymczasem przesyłam podziękowania za pomocą cudownego, jadalnego alfabetu, który znalazłam na stronie typographyserved.com. Alfabet stworzyli niezwykle kreatywni ludzie z pprwrkstudio.com.  Mam nadzieję, że nie pogniewają się, że korzystam z ich dzieła.

wtorek, 25 stycznia 2011

Cafe Classic, Hel

Jak już wiecie, weekend spędziliśmy nad morzem, spacerując pustą plażą, odwiedzając fokarium i wypoczywając w hotelowym spa. Ponieważ w cenie pokoju mieliśmy zapewnione pełne wyżywienie, nie odwiedzaliśmy żadnych restauracji na Helu (choć kilka interesujących lokali było otwartych, bo i poza sezonem turyści są nad morzem mile widziani). Jednak po wizycie w fokarium w Helu byliśmy trochę przemarznięci i uciekliśmy przed chłodnym wiatrem do Cafe Classic na ul. Wiejskiej 36.

Już od progu wiedzieliśmy, że trafiliśmy pod dobry adres. Wystrój lokalu nawiązuje do prawdziwych, tradycyjnych kawiarni (eleganckie meble, kameralne oświetlenie), z głośników sączy się miła, świetnie dobrana muzyka, a klientów wita uśmiechnięta właścicielka.
W karcie: duży wybór kaw i herbat (te drugie to pasja i duma właścicielki), lody, ciasta, desery, alkohole. Podczas dwóch wizyt w Cafe Classic spróbowaliśmy ciekawych kompozycji smakowych herbat Mighty Leaf, ciast oraz czekolady na gorąco - rewelacja.

Szarlotka na ciepło z lodami waniliowymi.

Sernik nie doczekał zdjęcia w całości, bo zbyt pysznie wyglądał.

Czekolada z wiórkami kokosowymi.

Jeśli interesuje Was historia Półwyspu Helskiego, lokalne tradycje lub wydarzenia kulturalne regionu, Pani Teresa - właścicielka kawiarni - jest prawdziwą skarbnicą wiedzy i czarującym rozmówcą. Ale jeśli wolicie zająć się sami sobą, nikt nie będzie Wam przeszkadzał.
Żałuję, że nie zrobiłam więcej zdjęć wnętrza Cafe Classic, ale może i dobrze... sprawdźcie sami, jak wygląda podczas pobytu na Helu. Warto.



Nad morzem

W miniony weekend wybraliśmy się z P. nad morze. Ponieważ zima dała o sobie znowu znać, a w Zakopanem odbywał się konkurs w skokach narciarskich, obawialismy się jechać na południe (wieści z Zakopianki potwierdziły nasze przypuszczenia). Obraliśmy więc odwrotny kierunek i ruszyliśmy na Hel.
Bałtyk zimą totalnie mnie zauroczył! Przypudrowany śniegiem Półwysep Helski wyglądał jak z bajki, turystów śladowe ilości, piękna surowa przyroda... Poniżej kilka zdjęć z naszej wyprawy.

Bałtyk w zimowej odsłonie.

Ozdoba budynku, odciski ptasich płetw na lodzie, plaża w Juracie, fragment mapy.


Port w Helu.

Zabawne obrazy na ścianie hotelu.

czwartek, 20 stycznia 2011

Kiedy grają chłopaki... domowa pizza

Oglądacie dzisiaj mecz naszych szczypiornistów ze Szwecją? My tak. A kibicując, zajadamy pizzę, którą przed chwilą wyjęłam z piekarnika.
Pierwszy raz próbowałam swoich sił w robieniu tego prostego, ale trudnego jak na domowe warunki dania. Tym większe moje zdziwienie, bo pizza udała się znakomicie!

Składniki na ciasto (dwie 30-centymetrowe pizze):
dwie szklanki mąki
łyżeczka soli
łyżka oliwy
szklanka ciepłej wody
15g świeżych drożdży
0,5 łyżeczki cukru

Dodatki:
200g startego na dużych oczkach parmezanu
sos pomidorowy (użyłam czysty sos pomidorowy i doprawiłam go ziołami prowansalskimi, słodką papryką, solą i sosem worcester)
dowolne dodatki (szynka, pieczarki itp)

Ważny element mojego przepisu - kamień do pizzy (do kupienia w wielu sklepach i na Allegro).


Z drożdży, 50ml ciepłej wody, 2 łyżek mąki i cukru robimy zaczyn. Kiedy  drożdże trochę wyrosną, mieszamy składniki na ciasto z zaczynem, wyrabiając przez kilka minut energicznie, ale delikatnie. Ciasto powinno być bardzo miękkie, ale nie lepkie. Uformowaną kulkę wkładamy do natłuszczonej oliwą miski, przykrywamy bawełnianą ściereczką i odstawiamy na godzinę.


W tym czasie umieszczamy w piekarniku kamienną płytę i nagrzewamy maksymalnie (u mnie to 300*C) przez około godzinę.
Ciasto, które powinno podwoić swoją objętość, uderzamy pięścią, aby je odpowietrzyć, dzielimy na pół i rozwałkowujem cienko, zostawiając trochę grubsze brzegi. Ja uformowałam placki dłońmi. Krążek ciasta pokrywamy sosem pomidorowym, układamy dowolne składniki i posypujemy połową startego parmezanu.



Pizzę pieczemy około 6-7 minut w maksymalnej temperaturze. Po wsunięciu, przy pomocy drewnianej szufelki (dołączona do kamienia), pizzy na kamień, piekarnik spryskujemy wodą i zamykamy. W czasie, gdy jedna pizza się piecze, przygotowujemy drugą.


A tak wyglądały nasze pizze:

Sos pomidorowy, parmezan, szynka, pieczarki, pomidorki koktajlowe i mozarella.

Sos pomidorowy, rukola, krewetki, parmezan. Kształt dziwny, bo zepsuł się podczas zsuwania pizzy z szufelki na kamień.


Muszę poćwiczyć formowanie cieniutkich krążków z ciasta i zsuwanie pizzy z piekarniczej szufelki na kamień. Będę też eksperymentować z doborem składników, bo dzisiejsza kolacja bardzo mnie do tego zachęciła.


środa, 19 stycznia 2011

Co by ugotowała Julia?

Po niedzielnej uczcie i torcie makaronowym, brakuje mi weny do gotowania. Szukając inspiracji, czytam nowy numer magazynu Jamiego i oglądam ulubione, smakowite filmy.
Julie i Julia z oskarową, moim zdaniem, rolą Meryl Streep został wspomniany w komentarzach do postu o Chłopcach z ferajny i zgadzam się, że to jeden z najlepszych filmów o miłości, gotowaniu i miłości do gotowania. Poniżej moja ulubiona scena, kiedy Julia Child rozpoczyna naukę w szkole gastronomicznej Madame Brassard.


Widzieliście ten film? Lubicie go tak samo, jak ja?

Konkursowe zmagania

Drugi etap konkursu na Blog Roku dobiega końca. Do zakończenia smsowego głosowania pozostały jeszcze 24 godziny, więc jeśli chcecie zagłosować na Serce Karczocha...

wyślijcie sms o treści H00488 na numer 7122 (koszt 1,23 zł brutto). Uwaga! Znak 0 w numerze bloga to cyfra zero.

Tymczasem zauważyłam, że w konkursowych zmaganiach bierze również udział pan Piotr Adamczewski, którego blog Gotuj się! bardzo lubię i czytam codziennie. Jakby tego było mało, blog pana Piotra "sąsiaduje" z Sercem Karczocha w rankingu! Dzielą nas tylko trzy inne blogi.




Więc choć Serce Karczocha nie znajduje się na czele stawki, w takim znakomitym towarzystwie jest dużo raźniej.

niedziela, 16 stycznia 2011

Tort makaronowy, czyli paccheri z mięsem mielonym

Widzę, że dzisiejsza zagadka była trochę trudniejsza. Na zdjęciu znalazł się makaron paccheri - krótsze i mniejsze niż cannelloni rurki z mąki durum. Mieliśmy dzisiaj gościa i postanowiłam wykorzystać je do zrobienia jednego z moich ulubionych dań (makaron z mięsem pod beszamelem), ale w nowej formie. Makaronowy tort zobaczyłam u blogerki z Noble Pig, ale zdecydowałam się zrobić go według mojego przepisu.

Dla 4 osób potrzebne jest:

duża paczka makaronu paccheri lub rigatoni
1 kg mielonego mięsa wołowo-wieprzowego
4 ząbki czosnku
natka pietruszki
1 jajko
0,5 l mleka
4 łyżki mąki
masło
gałka muszkatołowa
sól, pieprz
100 g tartego parmezanu

W wielkim garnku zagotowałam lekko posoloną wodę i ugotowałam makaron bardzo al dente (odejmując 2-3 minuty od podanego na opakowaniu czasu). Schłodziłam go na sicie zimną wodą i rozłożyłam na blacie kuchennym, żeby się nie posklejał.
Mielone mięso doprawiłam solą, pieprzem, posiekaną natką pietruszki, przeciśniętym przez praskę czosnkiem i wymieszałam z jajkiem. Każdą rurkę makaronu nafaszerowałam mięsem.


Tortownicę wysmarowałam dokładnie masłem i ułożyłam w niej ciasno rurki paccheri z mięsem.


Przygotowałam sos beszamelowy: w garnku stopiłam 3 łyżki masła i zrobiłam zasmażkę z 4 łyżek mąki. Powoli, cały czas mieszając, wlałam mleko. Doprawiłam solą i gałką muszkatołową, i gotowałam na małym ogniu, aż do zgęstnienia (konsystencja gęstej śmietany). Przygotowanym sosem polałam makaron. Całość posypałam tartym parmezanem, a na wierzchu ułożyłam kawałeczki masła (nie oszukujmy się, to danie nie jest dietetycze i oszczędzanie na maśle, nie ma sensu).


Makaron piekłam 45 minut, 30 minut w 180*C, a ostatnie 15 minut w 160*C. Efekt końcowy okazał się nie tylko smaczny, ale i całkiem estetyczny.



Makaronowy tort podałam z sosem pomidorowym, zobionym z duszonych z cebulką, liściem laurowym, solą i cukrem pomidorów z puszki.

Zgadnijcie, co dziś na obiad...



czwartek, 13 stycznia 2011

Czekoladowy drań

Ok, to chyba nie była trudna zagadka? Wczoraj późnym wieczorem, zmuszona pustką w szafce ze słodyczami, upiekłam czekoladowe ciasto. Od kilku dni szukałam przepisu idealnego, ale nie mogłam sie zdecydować. W każdym coś mi nie pasowało. Inspirując się klasykami, wymyśliłam więc własną wersję. Brakowało mi kilku składników, musieliśmy więc wybrać się do ostatniego otwartego o tej porze na osiedlu sklepu. Zdążyliśmy 5 minut przed zamknięciem.

Do ciasta użyłam:
220g czekolady (mieszanki gorzkiej i mlecznej w proporcji 2:1)
140g masła
200g cukru
4 całe jajka
3 białka (oddzielone od pozostałych jajek)
4-5 łyżek niesłodzonego kakao*
łyżka proszku do pieczenia (opcjonalnie)
1 łyżeczka ekstraktu waniliowego
szczypta soli

Oddzielone białka ubiłam na sztywno ze szczyptą soli i odstawiłam do lodówki. Czekoladę i masło roztopiłam w misce ustawionej na garnku z gorącą, parującą wodą (nie może wrzeć, tylko parować). W tym czasie robot ubijał 4 całe jajka z cukrem. Kiedy były jasne i puszyste, cały czas mieszając, dodałam kakao, ekstrakt waniliowy i stopniowo wsypałam mąkę. W dalszym ciągu mieszając, wlałam powoli ostudzoną czekoladę z masłem. Na końcu dodałam ubite białka: najpierw delikatnie wmieszałam 1/3, a potem resztę piany. Gotową masę wlałam do wyłożonej papierem i wysmarowanej masłem tortownicy.


Ciasto piekłam 35 minut w temperaturze 180*C, a na ostatnie 10 minut zmniejszyłam temperaturę do 160*C. Po wyjeciu z piekarnika na powierzchni pojawiły się spękania, ale P. powiedziałm że tak powinno być w prawdziwym cieście czekoladowym. Chyba mnie pocieszał.



Nazwałam ciasto Czekoladowy drań. Po pierwsze jest czekoladowe, a po drugie jest prawdziwym draniem. Nie można mu się oprzeć, a potem pozostają tylko łzy... z powodu zbędny kilogramów, krórych na pewno przysporzy!


Ciasto jest smaczne sauté, ale można je pokryć polewą czekoladową, podać z bitą śmietaną lub konfiturą owocową. Mam nadzieję, że Wam się spodoba i zasmakuje.



* tuż przed świętami kupowałam kakao do pierniczków i stanęłam w supermarkecie przed półką, na której stało ich kilkanaście rodzajów. Ceny wahały się od 6 do 50 zł. Zaintrygowała mnie tak duża różnica. Zaczęłam czytać etykiety. Okazało się, że te najtańsze, oprócz sproszkowanego kakao, zawierają także soję, cukier i inne dodatki. Droższe, zawierające 100% kakao to oczywiście spory wydatek, ale też dobra inwestycja. Wystarczy kilka łyżek, bo smak jest intensywny i skoncentrowany,jedno opakowanie posłuży więc do wielu potraw i deserów.

środa, 12 stycznia 2011

Zgadnijcie, co to...

Biobazar

Uświadomiłam sobie, że jestem Wam jeszcze winna post o biobazarze, na który wybraliśmy się w minioną sobotę.
Od końca listopada 2010 warszawiacy mogą cieszyć się targowiskiem, gdzie sprzedawane są produkty wyłącznie ekologicznej produkcji. Organizator zapowiada duży wybór warzyw, owoców, mięsa, wędlin, więc na ul. Żelazną jechaliśmy z dużymi oczekiwaniami.
Miejsce nie należy do pereł architektury, szczególnie o tej porze roku, kiedy wszędzie jest szaro-buro. Biobazar odbywa się w dawnej fabryce Norblina. Ale choć na początku naszym oczom ukazał się taki widok...


... to dalej było już tylko lepiej...


Sprzedawców było sporo. Wybór produktów lepszy niż w niejednym ekologicznym sklepie, a ceny atrakcyjne. Mąkę ekologiczną Młynów Wodnych można było kupić za 4-8 zł, podczas gdy sklepy ze zdrową żywnością w centrach handlowych sprzedają ją nawet po 12 zł. Zakupy nam się udały.


Mam nadzieję, że Biobazar będzie się rozwijał i na stałe zagości na ul. Żelaznej. Byłoby super, gdyby w każdym polskim mieście znajdowało się podobne miejsce. Wiele zależy od nas konsumentów. Jeśli nie będziemy godzić się na supermarketową jakość żywności i poszukiwać zdrowych produktów, producenci i sprzedawcy będą zmuszeni wprowadzić zmiany.

wtorek, 11 stycznia 2011

Głosowanie rozpoczęte

Jak wiecie, Serce Karczocha bierze udział w konkursie Blog Roku 2010. Dzisiaj rozpoczął się drugi etap konkursu - głosowanie smsowe, które wyłoni 10 najlepszych blogów w każdej kategorii.


Jeśli uważacie, że mój blog zasługuje na wyróżnienie i chcecie wspaniałomyślnie wesprzeć go,
wyślijcie sms o treści H00488 na numer 7122 (koszt 1,23 zł brutto). Uwaga! Znak 0 w numerze bloga to cyfra zero.


Głosowanie potrwa do 20 stycznia. Konkurencja jest duża, ale już sam udział w konkursie bardzo mnie cieszy. Jesli przejdę do następnego etapu, upiekę z radości wspaniały tort, a jeśli Serce Karczocha nie znajdzie się wśród 10 najlepszych blogów kategorii Moje zainteresowania i pasje, to upiekę pyszny tort na pocieszenie! Może taki?

Tort biszkoptowy czekoladowy z mango i bitą śmietaną upieczony dawno temu z okazji narodzin mojej Siostrzenicy.

poniedziałek, 10 stycznia 2011

Razowe spagetti z rukolą i sosem pomidorowym

Zawsze mam w domu puszkę pomidorów i jakiś makaron. W dzień taki jak dzisiaj (brak pomysłu na obiad), ratują nas przed mrożoną pizzą, zupą z paczki lub inną trucizną. Dzięki różnym dodatkom, można z tych składników stworzyć nieskończenie wiele sosów.

Dzisiaj przydały mi się:

kawałek speck'u (koło 15 dkg), można użyć boczek
mała cebula
2 ząbki czosnku
łyżeczka cukru
sól, pieprz
szczypta ostrej papryki
garść rukoli
puszka pomidorów w kawałkach
oliwa z oliwek
2-3 listki laurowe
1/2 szklanki białego wina
makaron razowy

W średnim garnku podsmażamy pokrojony w kostkę speck. Kiedy trochę się zrumieni, dodajemy posiekaną drobno cebulę i czosnek. Smażymy 2 minuty. Wlewamy całą puszkę pomidorów, wino, doprawiamy solą, peiprzem, papryką i cukrem. Wkładamy do sosu listki laurowe i dusimy około 15-20 minut.
W tym czasie gotujemy makaron.
Kiedy makaron jest gotowy, odcedzamy go, zachowując 3-4 łyżki wody, w której się gotował. Dodajemy ją do sosu.
Makaron przekałdamy do garnka z sosem pomidorowym, dodajemy rukolę i mieszamy delikatnie.
Serwujemy od razu.

Smaczny speck z Tyrolu.

Doprawiony sos.

Szybki i zdrowy obiad.

W wersji lunchowej dla P.


niedziela, 9 stycznia 2011

Jajko w filiżance z tosta

Jajko to chyba najbardziej uniwersalny produkt spożywczy. Uwielbiam je w każdej postaci: sadzone, benedykta, jako składnik ciast i sałatek. Dlatego bardzo ucieszył mnie kulinarny artykuł w Twoim Stylu (nie pamiętam numeru), poświęcony jajkom właśnie. Dziś rano postanowiłam wypróbować jeden z przepisów.

Na  śniadanie dla 2 osób zgromadziłam:

2 kromki chleba tostowego
2 jajka
2 łyżki smietany 36%
1 łyżka startego drobno parmezanu
pieprz, sól
masło

Piekarnik rozgrzałam do 200*C. Dwie małe miseczki nasmarowałam masłem. Chleb tostowy nawilżyłam lekko wodą, żeby był bardziej elastyczny i delikatnie umieściłam w miseczkach.


Piekłam chleb około 15 minut. Kiedy kromki zrobiły się chrupkie i zaczęły lekko brązowieć, wyjęłam miseczki z piekarnika. Do każdego tosta wbiłam ostrożnie jedno jajko, a następnie doprawiłam solą i pieprzem, łyżką śmietany i parmezanem.


Tak przygotowane jajka piekłam 10 minut, ale 8 zupełnie by wystarczyło, bo żółtko za bardzo się ścięło. Delikatnie wyjęłam tosty z jajkiem z misek i od razu podałam. Gotowe śniadanie wyglądało tak...


... a powinno wyglądać tak...


Wydaje mi się, że standardowy chleb tostowy jest mniejszy od użytego w przepisie. Dodatkowo w artykule nie wspomniano, że chleb tostowy należy trochę nawilżyć (wodą lub mlekiem) i zmarnowałam kilka  kromek, próbująć upchnąć je w miseczce. Wszystki się pokruszyły.

Chociaż efekt estetyczny bardzo mnie rozczarował, to sam pomysł na serwowanie jajek w tostowych filiżankach oceniam bardzo wysoko. Połączenie smaków jest doskonałe, białko przesiąka chleb, ścinając się wiąże wszystkie składniki. Spróbuję jeszcze raz, jeśli uda mi się znaleźć większy chleb tostowy.
Tymczasem idę zrobić coś na kolację...