Pomysł na nasz niedzielny obiad pochodzi z książki Donny Hay, o której już wspominałam.
Kluczem do sukcesu jest dobre mięso, które niełatwo kupić. Pocztą pantoflową dowiedziałam się o stoisku na bazarze przy Polnej. Już sama nazwa - Beskidzki wypas - mówi wiele o asortymencie tego sklepu. Przemiły właściciel nie tylko zna się na mięsie, ale już po krótkiej rozmowie zorientujemy się, że umie on również zrobić dobry użytek z garnków i patelni. O Beskidzkim wypasie poczytać możecie na profilu firmy na Facebook'u, a poniżej o moich stekach z polędwicy hereford.
Dla 4 osób:
4 steki z polędwicy (około 3-centymetrowej grubości)
kilka cienkich plastrów pancetty lub boczku
ciasto francuskie
4 średnie pieczarki
jeden średni por
tymianek
klarowane masło
sól, pieprz
Za radą właściciela Beskidzkiego wypasu, w sobotę wieczorem doprawiłam mięso solą i pieprzem. Tak czekało w lodówce do niedzielnego popołudnia, kiedy to owinęłam boki steków pancettą i związałam kuchennym sznurkiem.
Z ciasta francuskiego wykroiłam cztery kwadraty o bokun 12 cm. Na każdym kawałku ułożyłam pieczarkę i kilka trochę pora. Całość posmarowałam roztopionym masłem, doprawiłam szczyptą soli i tymianku. Piekłam przez 20 minut w piekarniku nagrzanym do 180*C.
Steki smażyłam na klarowanym maśle 2 minuty z każdej strony, a potem dusiłam przez 3 minuty pod przykryciem na bardzo małym ogniu.
A taki był efekt końcowy. Zabrakło jedynie jakiegoś aromatycznego sosu. Dodam go następnym razem.