niedziela, 8 stycznia 2012

Jak to się wszystko zaczęło?

Niedawno przeczytałam biografię Jamie Olivera. Książka nie ma może szans na literackiego Nobla, a sam pomysł pisania biografii tak młodej osoby jest trochę kontrowersyjny, ale Jamie to barwna postać, która niewiele osób pozostawia obojętnymi, więc bardzo chciałam ją przeczytać.
Lektura sprawiła, że zaczęłam się zastanawiać, w jaki sposób ja zainteresowałam się gotowaniem? Wróciły wspomnienia...

Dawno dawno temu, kiedy miałam może nie więcej niż 10 lat, bardzo chciałam ugotować kisiel jagodowy dla siebie i młodszej Siostry. Mamy nie było w domu, a pudełko z wymarzonym deserem znajdowało się wysoko w szafce kuchennej. Próba sięgnięcia po kisiel skończyła się upadkiem z krzesła, któremu rozjechały się nogi...

Druga scena: mamy mniej więcej tyle samo lat i rozpuszczamy sobie czekoladę w garnuszku, żeby maczać w niej biszkopty. Garnek z czekoladą w kostkach postawiony na pełnym gazie przypala się i wyrzucamy go razem z łyżką do śmieci. Mama nie jest szczęśliwa...

Kilka lat później przygotowywałam obiad dla siebie i Siostry. Wstąpiła we mnie wena twórcza i zamiast podać brokuły jako dodatek, zmieliłam je na papkę i zaserwowałam jako sos do makaronu. Siostra obiadu nie zjadła.

Przełomowym momentem było pojawienie się w naszym domu holenderskiej książki kucharskiej Cooking with Boers. Napisana w trzech językach, prezentująca dania, których nigdy wcześniej nie widziałam, pobudzała moją wyobraźnię. Tłumacząc przepis ze słownikiem w ręce, ugotowałam makaron z kalafiorem po kantońsku. Był przepyszny i na stałe wszedł do naszego menu.

Od tamtej pory gotowanie fascynuje mnie, jako sposób jednoczenia rodziny i przyjaciół przy stole, jako nietrwała sztuka i hobby, które można bez końca doskonalić. Czytam o jedzeniu, oglądam programy kulinarne i ciągle eksperymentuję w mojej kuchni, ale kisielu jagodowego już nigdy nie odważyłam się ugotować... :)



1 komentarz:

mi. pisze...

ten makaron z kalafiorem... pamiętam. w moim życiu to też było przełomowe danie :)